Kaszmir |
Wysłany: Sob 11:11, 07 Paź 2006 Temat postu: Elf I Krasnolud-Opowiadanie Socjalistyczne |
|
"W poszukiwaniu zaginionej kartki na mięso"
i inne bezsensowne historie w ilości sztuk kilku
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - Głos ekspedientki był ciepły i serdeczny.
- A, dzień dobry. Chciałbym kupić dwa kilo kaszanki, kilo parówek oraz, o... może tamten salcesonik? -
- Już podaję, proszę pana. -
Ważenie trwało tylko momencik.
- Tak... to będzie... dwadzieścia jeden denarów. -
Zapłacił i...
* * *
Nagły łomot do drzwi wyrwał go ze snu. Na imię mu było Konrad. Od dwóch dni szukał ... swojej kartki na mięso. Tak, dobrze zrozumieliście - kartki na mięso. Nie jest to chyba nic dziwnego? Znaczy - nie byłoby, gdyby nie fakt iż rzecz dzieje się w Lad'Arien, byłym elfim mieście. Byłym, gdyż i tutaj - niestety - dotarł komunizm, a wraz z nim ludzie. Czy może odwrotnie - ludzie z komunizmem? Nie był tego pewny. Nie obchodziło go to. Zresztą - od czasu Wielkiej Rewolucji wiele rzeczy uległo zmianie. Na przykład - taki drobny szczegół - elfy i krasnoludy zawarły pakt. Jednak nadal trudno było przetrwać do pierwszego...
- Ech... - Szepnął Konrad do siebie. - A miałem taki piękny sen... -
Konrada bardzo martwił brak mięsia. Długa pośrodku, a przycięta modnie po bokach broda oraz niski wzrost jednoznacznie wskazywały jego krew - był krasnoludem. Jak na krasnoluda przystało, jego dieta składała się głównie z mięsa, od czasu do czasu przeplatanego z mięsem. A przynajmniej - z tego właśnie się składała do czasu przybycia do miasta nowego zarządcy - Lejcyna.
Konrad przeciągnął się, wstał i poszedł otworzyć drzwi. W nich stał jego kumpel, elf Leytrel.
- Siema, Rad... Jak się spało? - rzucił Leytrel od wejścia, po czym wtoczył się niezbyt gustownie do środka.
Leytrel był elfem tylko z nazwy i krwi. Zdradzały go w zasadzie tylko długie uszy i orientalna uroda, której mu zresztą niewiele zostało. Poza tymi kilkoma szczegółami bardziej przypominał dość grubego człowieka.
- Nie irytuj mnie, Ley. Położyłem się o czwartej rano... Nadal nie znalazłem tej przeklętej kartki. - odburknął Konrad.
- Hm... A'propos spania: szukałeś pod łóżkiem? Może twoja hodowla żyjątek ci ją porwała? - Leytrel uśmiechnął się kwaśno, cechując swą wypowiedź nutką prześmiewczą. Obaj dobrze wiedzieli, co można znaleźć pod łóżkiem krasnoluda, jeśli się dobrze poszuka.
Konrad już chciał posłać cios w kierunku dość rozległego brzucha Leytrela, lecz zatrzymał pięść wpół drogi.
- A wiesz... To nie jest taki głupi pomysł... - rzekł z niewyraźną miną.
Dwie godziny później udało im się dokopać do łóżka. W mieszkaniu Konrada panował chaos i po prostu syf niemiłosierny. Wszędzie walały się butelki po piwie korzennym i innych wyciągach natury fermentacyjnej. Dużo było też małych pojemniczków, które ludzie nazywali konserwami. Nic dziwnego - kopalnia złota, w której pracował Konrad, z dnia na dzień stawała się coraz uboższa - tak w złoto, jak w personel. Dziękował Duchowi Istnienia za to, że jeszcze ma gdzie pracować.
Po odsunięciu łóżka oczom naszych towarzyszy ukazał się zatrważający widok - stare skarpetki i majtki. Leytrel rozważał odszukanie bądź sklecenie jakiegoś kombinezonu ochronnego, lecz skąd w świecie baśniowym kombinezon ochronny? Z braku lepszej opcji wziął więc kawałek bardziej czystego ubrania i zaczął przerzucać brudy. Po chwili Konrad dołączył swe wysiłki do jego, i po upływie połowy godziny byli bliżej podłogi niż kiedykolwiek przedtem. Po krótkiej walce z żyjącymi tam bliżej nieokreślonymi stworami odzyskali kartkę na mięso, po czym, uradowani, udali się do pobliskiego sklepu.
* * *
W zasadzie w tym miejscu opowieść winna się skończyć, gdyż nasi bohaterowie odnaleźli ową zaginioną kartkę na mięso, lecz mam jeszcze nieco weny. Opiszę Wam tedy, co działo się z nimi dalej...
Po dotarciu pod sklep mięsny, towarzysze ustawili się w okropnie długiej kolejce. Czy słyszeliście taki dowcip? "Co to jest - długie, krzykliwe i mięsożerne?" Odpowiedź brzmiała "Kolejka u żeźnika"...
- Tej, Rad... Słyszałeś może ten dowcip... - zaczął elf, kiedy przeliczył już długość, szerokość i złożoność owej kolejki.
- Nawet nie zaczynaj. - odpowiedział Konrad. Widać było, że jest zły. - A poza tym... znam to. -
Po kilku godzinach oczekiwania wreszcie dotarli przed upragnioną ladę. Sklep, jak to teraz było w zwyczaju, świecił pustymi półkami. Za ladą siedziała sklepikarka - bardziej przypominająca kawał tuszy zdjęty z haka, niż cokolwiek innego. Piłowała sobie paznokcie.
- Dzień dobry. Czy jest... - zaczął Konrad.
- Nie ma. - ucięła sklepikarka, nie podnosząc wzroku.
- A może jest... - Konrad nie dawał za wygraną.
- Nie ma. -
- A CO JEST?! - ryknął krasnolud na cały głos.
- Ja jestem. - odpowiedziała sklepikarka, niezmieszana, po czym dalej piłowała swe paznokcie z taką uwagą, jakby od tego zależało jej życie.
- Chodźmy stąd. - szepnął mu do ucha Leytrel, usiłując jednocześnie wyprowadzić rozeźlonego krasnoluda ze sklepu.
W końcu się udało - elf i krasnolud opuścili lokal.
* * *
Konrad i Leytrel, jako przedstawiciele ras długowiecznych, znali się już kilkaset lat. Leytrel, chociaż stosunkowo młody, był już dość doświadczony. Swego czasu był wspaniałym łucznikiem, miał na koncie, między innymi, udział w obronie D'atherai. Konrad z kolei pochodził z wiecznego, zdawało się, rodu ThorreAse, czyli Złotego Młota, który słynął nie tylko ze wspaniałej, udoskonalanej przez pokolenia techniki wydobycia i obróbki złota i innych szlachetnych metali, lecz również z waleczności i wspaniałych walorów bojowych. Dzisiaj obaj panowie mieszkali w Lad'Arien, w podrzędnych domkach o źle zbitych belkach. Nowa władza zepchnęła obu niegdyś arystokratów w dół nędzy i rozpaczy.
- Wiesz, Ley... Brakuje mi Złotych Czasów... Wszystko było ... prawdziwsze. -
Siedzieli na polanie niedaleko Ze'yal Tara, Strumienia Czasu. Niegdyś właśnie tutaj odbywały się święte obrzędy elfów, poprzedzające wstąpienie na tron nowego władcy. Dzisiaj pozostała tu tylko ruina świątyni, na dodatek okradziona doszczętnie z wszelkiego złota i drogocennych kamieni.
Ludy ThorreAse i Lacial były sobie dość bliskie, jak na elfów i krasnoludów. Powszechnie wiadomo, że w Dawnych Czasach te dwie rasy lubowały samotność i towarzystwo sobie podobnych, lecz czasy się zmieniają. Mimo to współpraca między klanem krasnoludów i królestwem elfów była owocna, dzięki niej oba ludy osiągnęły wyżyny rozwoju. Złoty Młot zaopatrywał elfy w złoto i drogocenne kamienie, a także udzielał ograniczonej pomocy w zakresie techniki i technologii. W zamian, elfy z Lacial opiekowały się zdrowiem krasnoludów, a także starały się zaopatrzać je w pożywienie w czasach, gdy było ono trudno dostępne.
Niestety - wszystko dosłownie wzięło w łeb, gdy przybyli na tutejsze wyżyny ludzie. Do tego czasu kraina zwana Adala była miejscem cichym, spokojnym i bujnie rozkwitłym. Elfy żyły na terenach nizinnych, zaś krasnoludy w Wiecznych Górach. A później przybyli ludzie.
- Wiesz... - rozmarzył się Konrad - Naprawdę brakuje mi Złotych Czasów... -
Elf nie odpowiedział. Chrapał na polanie w najlepsze...
* * *
Kolejny dzień zapowiadał się cudownie. Od rana lało jak z cebra, dach mieszkania Leytrela przeciekał radośnie wszelkimi otworami. Kiedy poprzedniego dnia zdecydowali, że zanocują u niego, nie brali pod uwagę jakości dachu. Nie wiedzieli, zresztą, że będzie padać. W tej danej chwili siedzieli skuleni w kącie pokoju, okryci płaszczami wszelkiej maści.
- Kur... Ley! Mogłeś coś zrobić z tym dachem! - wrzeszczał Konrad.
- No co! No co! A ile ja razy chciałem, co? -
- No jakie "chciałem"? Co za "chciałem"?! Do roboty! Jak tylko przejdzie ta cholerna burza, widzę jak naprawiasz dach!! -
Kilka godzin później już siedzieli na dachu, kryjąc go wszystkim, co tylko wpadło im w ręce a nadawało się do tego celu. Leytrel, jak to on miał w zwyczaju, co chwila upuszczał wszelkiej maści narzędzia. Tłumaczył to tym, że pochodzi z rodziny arystokratycznej i nie został stworzony do pracy. Konrad musiał mu więc pomagać.
- Co się opierdzielasz?! - wrzeszczał z góry, kiedy elf biegał po wodę. - Ruchy! RUCHY! -
- No, już, już! Chwila! -
Tak zleciało im całe przedpołudnie i większa część popołudnia. Kiedy wreszcie usiedli, zmęczeni i spoceni, w cieniu pobliskiego drzewa, uśmiechnięci podziwiali swoje dzieło.
- Wiesz... Pewnie już wielokrotnie to mówiłem, ale powiem ponownie: jesteście spoko. - zaczął Leytrel.
- Hm? Eee.. no, wiesz. Trudne czasy, musimy sobie pomagać... - odrzekł krasnolud.
- Serio: dziękuję ci za pomoc. Sam bym tego nie zrobił. -
- E, tam. Nie ma sprawy. Od tego ma się przyjaciół, nie? - skwitował Konrad.
- Ej, rusz no tyłek po piwo! - dodał po chwili, uśmiechając się szczerze.
I siedzieli tak, popijając chłodne piwo w cieniu nieodległego od domu drzewa. Wieczór był, dla odmiany, upalny...
* * *
Każda wena ma swój koniec - moja także. Tym więc optymistycznym akcentem kończę tą drobną, pół-bajeczną bzdurę. |
|